-
Odpuść! I tak nie wygrasz!
-
Prędzej umrę, niż się poddam!
Thalia
walczy z Luke'm w samy sercu bitwy. Wie, że dzisiaj umrze, że to
idealny moment na śmierć. Pamięta obietnice, którą złożyła mu
dziesięć lat temu. Tak, pomięta ją dokładnie. Bo niby czemu nie?
Cały czas o niej myślała, cały czas ciężyła jej na sercu.
Wiedziała, że kiedyś się spełni. Nie bała się konsekwencji,
które mogły wyniknąć z powodu niedotrzymanej obietnicy. Ona po
prostu nie mogła wyobrazić sobie rzeczy gorszej od śmierci, po
prostu nie chciała.
Z
oczu lecą jej łzy. Ale nie ze strachu, tylko z żalu, który
zrodził się w niej po śmierci Luke'a. Teraz on powstał. Jednak
nie wstydzi się ich. Nie wstydzi się swoich łez, nie dzisiaj.
Wiem, to brzmi ironicznie. Taki wojownik jak Thalia płacze? Ale łzy
to normalna rzecz. Każdy czasem płacze, ja, Ty, to czemu ona ma być
inna. Czy choć raz nie mogła pozwolić sobie na słabość?
Teraz
opiera się o jego pierś. Czuje jego ciepło, czuje go. Czuje, że
żyje. Czuje, że żyje przy osobie, która zaraz zabierze jej to
życie. Czy to nie absurdalne? Ale ona się tym nie przejmowała. Nie
przejmowała się opinią innych. Nie przejmowała się tak marnym i
nieistotnym pierwiastkiem, jakim są ludzie. Bo co oni, co my,
znaczymy. Jakie mamy znaczenie w tym wielki świecie, w tym wielkim
Wszechświecie? Prawie takie samo jakie mucha ma dla nas. Czyli
prawie żadne. To smutne. Prawdziwe.
Teraz
odczuwa zimno w okolicy klatki piersiowej. W okolicy, gdzie teraz nóż
spotyka się z jej ciałem. Boi się, ale stara się to podświadomie
omijać. Robiła tak zawsze, gdy się bała. Ale czy to dobrze?
Starach jest rzeczą ludzką, więc czy Thalia powinna unicestwiać
z siebie całe swoje człowieczeństwo?
Słyszy
krzyk, a raczej jęk rozpaczy. Jest w szoku, nie wie co się z nią
dzieje. Nie wie co się dzieje z jej ciałem, z jej umysłem. Nie ma
pojęcia skąd ani od kogo pochodzi ten jęk. Nic już nie wie. Nagle
przed sobą widzi chłopaka. Ale to nie byle jaki chłopak. To Jason,
jej brat, jej mały braciszek. Ten sam, którego niegdyś uważała
za zmarłego. Chłopak stoi jak wryty, nie rusza, po prostu nie jest
w stanie. Niemoc go sparaliżowała. Thalia go rozumie, jednocześnie
czując kłucie w sercu. Lecz nie z powodu bezczynności swojego
brata. Lecz bardziej z tego, że widzi ją w tym stanie.
Ale
u niej to norma. Thalia to wojownik, honorowa osoba, nie może sobie
pozwolić, aby ktoś widział ją w chwili, gdy jej umysł ogarnia
chaos i nieporządek, a ciało bezsilność.
Jednak
powinna sobie poradzić. Jej życie to ciągły chaos, nieład. Bo
czy można uczynić nieporządek w już obecnym chaosie? Tak, można.
Do chaosu można przywyknąć, a wtedy staje się codziennością. A
co jeśli nagle ktoś to popsuje? Popsuje nasz chaos, zabije go? Może
pewien filozof miał rację mówiąc, że porządek jest dla głupców,
bo geniusze potrafią żyć w chaosie? Tego nie wiem. Ja nie wiem, a
Thalia się już nigdy nie dowie.
Dziewczyna
nie zwraca uwagi na swojego brata. Nie przejmuje się nim, ale wciąż
go kocha.
Boi
się śmierci, ale jest na nią nastawiona. Teraz dopiero doszła do
wniosku, że wcale nie była, nie jest, bohaterem za jakiego ją
wszyscy uważali. Myśleli, że jest twarda, niczego się nie boi,
nie boi się śmierci. Jednak teraz już wie, że to wcale nie były
bohaterskie czyny. Zawsze pchała się do śmierci. Ale czy to
odwaga, czy wynik głupoty?
W
przypadku Thalii, to odruch żalu. Chciała jak najszybciej dostać
się do matki. Tej, której tak nienawidziła. Teraz jednak wie, że
chce żyć, chce być wolna, chce walczyć o wolność swoją i
innych. Ale już za późno. Śmierć nie daje drugiej szansy. Nigdy.
Podnosi
się na nogi. Właściwie to Luke ją podnosi. Wciąż trzymając
sztylet przy jej piersi. Thalia doskonale wie co ma robić. Teraz się
już nie podda. Śmierć jest już pewna. Jednak wciąż się boi. Bo
jakie znaczenie ma pewna śmierć, jeśli po niej nic nie jest pewne?
No właśnie. Żadne. Z oddali dochodzą ją odgłosy bitwy - brzęk
ostrza, ostatnie krzyki umierających. Sama niedługo zaliczy się do
tych drugich.
Ostatni
raz rozgląda się po miejscu walki. Nie chce jednak zapamiętać go
jako miejsca pełnego umarłych, umierających. Nie chce zapamiętać
go jako miejsca pełnego krwi, żalu czy udręki. Chce, aby to
miejsce zapadło jej w pamięci jako dom. Dom, który tam odnalazła.
Spogląda w górę. Nad jej głową rozciągają się gałęzi
sosny, sosny, która jest nazwana na jej cześć. Sosnę, którą
niegdyś sama była. Wciąż ma w pamięci tamten dzień. Dzień, po
którym nic nie było już jak dawniej. Wtedy biegła do obozu z
Annabeth i Luke'm. To za nich oddała życie. Dziś to drugie
ponownie jej je zabierze. Jednak nie żałuje swojego wyboru. Wie, że
gdyby nie poświęciła się wtedy za tą dwójkę byłoby mniej
tragedii. Mniej tragedii, które spowodowała jedno z nich. Ale czy
gdyby podjęła inną decyzję, Annabeth żyłaby nadal? Nie sądzę.
Drzewo - jej drzewo - było z pozoru normalne. Miało pień, korę,
igły, które więdły i rosły na nowo. Ale to dzięki temu
zwyczajnemu drzewu, wiele półbogów nadal żyje.
Za
nią jest wejście do Obozu. Wejście, do którego parę lat temu nie
dotarła. Przed nią jest las. Ten sam las, przez który uciekała do
Obozu. Nadaremnie. Niebo jest bezchmurne. Jak wtedy. Ptaki śpiewają.
Jak wtedy. Czuje strach. Jak wtedy. Jest... Wszystko jest jak wtedy.
Fata jednak lubią powtórki. Jak zawsze.
Nagle
słyszy krzyk, który rozdziera jej serce. To krzyk Annabeth. Krzyk
dziewczyny, której kiedyś zastępowała matkę. Teraz już wie, że
musi walczyć. Nie, nie że może, tylko musi. Wzbiera się w niej
gniew.
Czasem
była silna, a czasem miała chwile słabości. Teraz musi być czymś
jeszcze więcej. Czymś więcej niż była kiedyś, przed chwilą.
Uśmiecha
się do Luke'a. Sama nie wie dlaczego. Tak po prostu.
Z
lekkim wysiłkiem odciąga miecz od swojej piersi. Luke nie stawia
oporu. Thalia patrzy mu w oczy. Unosi jeszcze troszeczkę miecz i
….wbija go sobie w miejsce, gdzie wcześniej był przyłożony.
Czuje, że przeszywa ją ból. Z którejś strony słyszy wrzask
Jasona. W oczach wzbierają jej się łzy. Nagle słyszy jęk tuż
przy swoim uchu. To Luke. Jego też przekuło ostrze. Co czuje
Thalia? Radość, podniecenie, satysfakcję? Nic z tych rzeczy. Wręcz
przeciwnie. Czuje smutek, złość i obrzydzenie do samej siebie. Jak
mogła zabić bliskiego jej kiedyś - wciąż - człowieka?
Ostatkiem
sił mówi mu:
-
Dotrzymałam obietnicy: razem powstaliśmy i razem w proch się
zakopiemy. Mówiłam, że jej dotrzymam - ale on się nie odzywa.
Jest martwy.
Thalia
zamyka oczy. Leży na ziemi. Patrzy w niebo. Słyszy krzyki smutku
swoich przyjaciół: Annabeth, Jasona, Chejrona. Ktoś woła lekarza.
Will sprawdza jej puls. Kiwa głową na znak, że odeszła. Annabeth
wpada w szloch i wtula się w ramię swojego chłopaka. Jason patrzy
na nią,a oczy lśnią mu od łez.
Teraz
dopiera Thalia zdała sobie sprawę, z tego, że patrzy na to
wszystko z góry. Uśmiech się. W końcu odzyska spokój, który
tak pragnęła. Trafi do poległych przyjaciół. Zazna pokoju.
Pokoju Elizjum. Chodź ten jeden raz słowo „pokój” może być
rzeczywistością...
Thalia
stoczyła tę walkę sama. W samotności....
Ale
tego nie da się już naprawić...
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Hej, i jak wam się podoba???!!! Pierwsze trzy rozdziały będą takim jakby wstępem, będą takie "filozoficzne" i w ogóle, ale następne będą normalne (chyba, że spodoba Wam się ten styl ;) )
Zachęcam (czyt.: proszę) do komentowania
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz