Wyspy
Błogosławione, Wyspy Szczęśliwości. To właśnie tam ma udać
się Thalia. Tylko dlaczego? Przecież nie zasłużyła. Pewnie,
zrobiła wiele „dużych” rzeczy. Ale czy te „duże” rzeczy
nie były za „małe”?
Widzi
tylko ciemność. Nagle przed nią pojawia się rozdroże z dwoma
drogami. W swojej głowie słyszy głos „Wybieraj”. Jest to jakby
głos z „podziemi”. Głos z Tartaru. Jeszcze raz spogląda na
ścieżki. Na pierwszy rzut oka obydwie wyglądają tak samo.
Czarne, ziemiste drogi prowadzące na jakąś wyspę. Wyspę
Szczęśliwości. Różni je tylko to, że jedną z nich, tą po
prawej, przecina rzeka. Rzeka Lete.
Za
każdym razem, gdy Thalia na nie patrzy, ogarnia ją coraz większe
zwątpienie - „Dlaczego tam?”. Dlaczego akurat na Wyspy
Błogosławione. Całe życie walczyła. Walczyła za siebie i za
innych. Jak każdy. Bo przecież każdy co dzień walczy za innych
czy za siebie. Lekarze, prawnicy, pielęgniarki, opiekunki.... i tak
w nieskończoność. Więc czemu akurat ona tu trafiła?
„Wybieraj”
- ponagla ją głos. Jeszcze raz patrzy na rozdroże. Którą wybrać?
Tą „pustą”, a za razem pamięć wszystkich smutnych,
deszczowych dni, bólu i cierpienia, ale też zachować wspomnienia i
wizje wszystkich uśmiechniętych twarzy. Twarzy, których już nigdy
nie zobaczy? Czy tę z Lete i brak wspomnień, ale też spokój i
niepamięć. Niepamięć wszystkiego, co złe.
Wybór
był trudny.
Thalia
rusza przed siebie. Idzie drogą, którą wybrała. Słyszy śmiech.
Czuje czyjeś dłonie, łapiące ją za ramiona. Dłonie potępionych.
Wie, że wybrała właściwą drogę. Drogę bólu i cierpienia.
Przechodzi
prawie całą ścieżkę. Zatrzymuje się przed potokiem. Ale takim
normalnym potokiem. Nie takim, jak poprzedni. Tylko czystym,
nieskazitelnym potokiem. Na drugiej stronie widzi swoich przyjaciół.
Swoich byłych przyjaciół. I Oktawiana.
Cieszy
się, że ich widzi. Ale nie cieszy się, że jest z nimi. Nie cieszy
się, że są tu z nią.
Podchodzi
do nich. Zachowują się, jakby jej nie znali. Czyli wybrali tą
łatwiejszą drogę. Drogę Lete. Jak widać, przyjaciele czasem
odchodzą...
Chciała
do nich podejść. Jednak tylko ich wyminęła. Nie chciała im
niczego tłumaczyć. I tak nie byli sobą. Stracili swoje JA, odkąd
przekroczyli brzeg Lete. To nie jest prawda, że jest to Rzeka
Zapomnienia. Raczej Rzeka Skradzionych Dusz. Bo człowiek bez duszy,
nie ma prawa nazywać się człowiekiem.
Thalia
ruszyła przed siebie. Byle jak najdalej od nich. Mijała wiele osób.
Osób, których miejsce jest w Elizjum. Jej zresztą też.
Wie,
że coś jest nie tak. Ale nie wie co. Z jednej strony umysł mówi:
„To nie jest normalne!”. A z drugiej serce krzyczy: „W końcu
masz spokój, przyjaciół!”. Tylko, która strona ma rację?
Rozgląda
się wokół. Po drugiej stronie wyspy wznoszą się wysokie, szkarłatne
góry. Przed nimi rozciąga się las. Właśnie zachodzi słońce.
Jest pięknie. Jednak Thalia wie, że wszystko się kiedyś kończy.
Nawet śmierć...i kres. Tylko jaką długość będzie miła ta
nieskończoność?
Myśli
teraz jakby to było, gdyby siedział koło niej Luke. Pocieszałby
ją, obejmował tym swoim ciepłym ramieniem. Jednak nie może
zapomnieć tego, co jej zrobił. Gdzieś w głębi rozumie, że nic
jej z nim nie łączy. Prócz przeszłości i może trudnego
dzieciństwa. Ale to drugie łączy ją z wieloma ludźmi. Percy'm,
Ann... Ale to pierwsze, należy tylko do nich.
Idzie
dalej, biegnie. Dociera do jaskini. Wchodzi do niej. Pod ścianą
zauważa pień. Siada. Zastanawia się, co robią jej przyjaciele. Ci
żywi. Zamyka oczy i widzi ciemność. Nie może nad tym zapanować.
Po prostu, nic nie widzi.
Nagle
widzi przed sobą Ann. Tą samą Ann, którą zostawiła. Widzi, jak
dziewczyna płacze. Sama też zaczyna płakać. Córka Ateny wstaje i
idzie do lustra. Thalia rozpoznaje domek numer sześć. Annabeth opiera się
dłońmi o komodę, która stoi pod zwierciadłem. Znowu popada w
szloch. Po chwili Ann z lustra zaczyna się ruszać, jakby żyła
swoim życiem. Wychodzi z lustra i podchodzi do miejsca, w którym
powinna stać Thalia, jakby ją widziała. Powoli otwiera usta, w
których nic nie ma. I krzyczy: „ To nic nie zmienia!”.
Teraz
widzi Percy'ego. Chłopak stoi na pomoście. Ogląda swoje odbicie w
wodzie. Nagle Percy z wody zaczyna unosić się do góry. Staje przed
Thalią, tak blisko, że dziewczyna ma wrażenie, że czuje jego
oddech. Odbicie zaczyna syczeć. W swojej głowie słyszy jego głos:
„To niczego nie zmienia”.
Widzi
Chejrona. Centaur ogląda swoje płyty CD. Jego twarz odbija się na
gładkiej powierzchni przedmiotu. Nagle Chejron z płyty wychodzi i
maszeruje prosto w stronę Thalii. Otwiera buzię i krzyczy: „To
niczego nie zmienia!”.
Zaczyna
jej się kręcić w głowie. Przez umysł przelatuje jej mnóstwo
twarzy. Znanych i nieznanych. Każdy z nich mówi to samo: „To nic
niczego nie zmienia”. Ale czego nie zmienia? Czuje, że w „realnym”
świecie zaczyna się rzucać i krzyczeć. Nic nie może na to
poradzić.
Jednak czym jest „realny” świat? Na pewno nie jest to świat, w którym
ludzie wymyślają normy, niepotrzebne iluzje na temat rzeczy, o
których nie mają pojęcia. To jednak czyni nas ludźmi. Nienawiść
do własnej niewiedzy. To złe. Nawet bardzo.
Znowu
czuje się jak podczas swojej śmierci. Obolała, bezbronna,
nieświadoma. Po prostu śpiąca.
Ktoś
potrząsa ją za ramiona. Otwiera oczy. To Luke. Obejmuje ją
ramionami i mówi: „Już dobrze”, jak wtedy gdy pierwszy raz się
spotkali. Pamięta ten dzień tak samo dobrze jak obietnice.
Obietnice, której dotrzymała jakiś czas temu. W ten dzień, dzień
ich spotkania, uciekała przed potworem. Już go zgubiła. Stanęłam
za kontenerem. Nagle poczuła jak ktoś łapie ją w talii i zaciska
rękę na ustach. Podniósł ją i zaniósł kawałek dalej. Potem
postawił i powiedział: „obserwują cię”.
Wciąż
pamięta dotyk jego ciepłej ręki na swoich ustach. Dotyk jego
silnych ramion na swojej talii. Tak silnych, że aż za silnych.
Niestety to już nigdy nie wróci. Teraz w jego oczach, pod warstwą
dobroci i wielkoduszności, widzi tylko złote tęczówki Kronosa. I
wyłącznie to.
Zaczyna
się szarpać i uciekać. Jednak Luke jest szybszy. Dogania ją i
łapie za przegub. Potem zmusza ją do skrzyżowania rąk i zaciska
na nich swoje ręce. Thalia nie ma wyboru. Poddaje się mu.
Jednak
Luke nie robi jej krzywdy. Głęboko wzdycha i siada na pieńku,
sadzając sobie ją na kolanach. Patrzy jej głęboko w oczy. Nic nie
mówi. Tak jak ona. Thalia nie wytrzymuje i ucieka z jaskini. Biegnie
przed siebie. Boi się. Ale to tak już jest. Człowiek większość
swoich emocji zastępuje strachem
Zaczyna
brakować jej tchu, staje. Opiera się o drzewo. Znowu zamyka oczy.
Tylko nic nie widzi. Widzi tylko pustkę. Czyli to co każdy z nas
widzi po zamknięciu oczu.
Gdy
je otwiera widzi, jak wszystkie rośliny wokół niej więdną.
Wszystko, co zostało ze zgniłych kwitów, zbiera się w jedną masę.
Po chwili przybiera formę liścia. Liścia, czyli rośliny. Roślina,
symbol życia. Nie jajko, tylko liść.
Podnosi
kawałek zieleń z ziemi i dostrzega napis:
„To
niczego nie zmienia”
Ale
czego to nie zmienia? Śmierć wszystko zmienia. Nagle w
miejscu, z którego podniosła liść, zaczęła się otwierać
dziura. Ogromna, czarna dziura - Tartar.
Z
dołu wydobywa się głos: „To niczego nie zmienia. To, że
umarłaś, nie zmienia niczego. Nie zmienia faktu, że chcemy cię
dopaść. Nie zmienia tego, że twoje życie będzie tylko pasmem
zmartwień i niepowodzeń. Przez śmierć nie uciekniesz.
Pamiętaj...”.
Thalia
Grace - wojownik, który był skazany na walkę...
Tego
już nikt nie zmieni...
Wie,
czego to nie zmienia....
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
I co o tym myślicie? Nie wiem, czy ktoś to czyta, ale jak nie napiszę, to się nigdy nie dowiem. :)