niedziela, 8 listopada 2015

Rozdział 3 - "To niczego nie zmienia.."

Wyspy Błogosławione, Wyspy Szczęśliwości. To właśnie tam ma udać się Thalia. Tylko dlaczego? Przecież nie zasłużyła. Pewnie, zrobiła wiele „dużych” rzeczy. Ale czy te „duże” rzeczy nie były za „małe”?

Widzi tylko ciemność. Nagle przed nią pojawia się rozdroże z dwoma drogami. W swojej głowie słyszy głos „Wybieraj”. Jest to jakby głos z „podziemi”. Głos z Tartaru. Jeszcze raz spogląda na ścieżki. Na pierwszy rzut oka obydwie wyglądają tak samo. Czarne, ziemiste drogi prowadzące na jakąś wyspę. Wyspę Szczęśliwości. Różni je tylko to, że jedną z nich, tą po prawej, przecina rzeka. Rzeka Lete.

Za każdym razem, gdy Thalia na nie patrzy, ogarnia ją coraz większe zwątpienie - „Dlaczego tam?”. Dlaczego akurat na Wyspy Błogosławione. Całe życie walczyła. Walczyła za siebie i za innych. Jak każdy. Bo przecież każdy co dzień walczy za innych czy za siebie. Lekarze, prawnicy, pielęgniarki, opiekunki.... i tak w nieskończoność. Więc czemu akurat ona tu trafiła?

Wybieraj” - ponagla ją głos. Jeszcze raz patrzy na rozdroże. Którą wybrać? Tą „pustą”, a za razem pamięć wszystkich smutnych, deszczowych dni, bólu i cierpienia, ale też zachować wspomnienia i wizje wszystkich uśmiechniętych twarzy. Twarzy, których już nigdy nie zobaczy? Czy tę z Lete i brak wspomnień, ale też spokój i niepamięć. Niepamięć wszystkiego, co złe.

Wybór był trudny.

Thalia rusza przed siebie. Idzie drogą, którą wybrała. Słyszy śmiech. Czuje czyjeś dłonie, łapiące ją za ramiona. Dłonie potępionych. Wie, że wybrała właściwą drogę. Drogę bólu i cierpienia.

Przechodzi prawie całą ścieżkę. Zatrzymuje się przed potokiem. Ale takim normalnym potokiem. Nie takim, jak poprzedni. Tylko czystym, nieskazitelnym potokiem. Na drugiej stronie widzi swoich przyjaciół. Swoich byłych przyjaciół. I Oktawiana.

Cieszy się, że ich widzi. Ale nie cieszy się, że jest z nimi. Nie cieszy się, że są tu z nią.

Podchodzi do nich. Zachowują się, jakby jej nie znali. Czyli wybrali tą łatwiejszą drogę. Drogę Lete. Jak widać, przyjaciele czasem odchodzą...

Chciała do nich podejść. Jednak tylko ich wyminęła. Nie chciała im niczego tłumaczyć. I tak nie byli sobą. Stracili swoje JA, odkąd przekroczyli brzeg Lete. To nie jest prawda, że jest to Rzeka Zapomnienia. Raczej Rzeka Skradzionych Dusz. Bo człowiek bez duszy, nie ma prawa nazywać się człowiekiem.

Thalia ruszyła przed siebie. Byle jak najdalej od nich. Mijała wiele osób. Osób, których miejsce jest w Elizjum. Jej zresztą też.

Wie, że coś jest nie tak. Ale nie wie co. Z jednej strony umysł mówi: „To nie jest normalne!”. A z drugiej serce krzyczy: „W końcu masz spokój, przyjaciół!”. Tylko, która strona ma rację?

Rozgląda się wokół. Po drugiej stronie wyspy wznoszą się wysokie, szkarłatne góry. Przed nimi rozciąga się las. Właśnie zachodzi słońce. Jest pięknie. Jednak Thalia wie, że wszystko się kiedyś kończy. Nawet śmierć...i kres. Tylko jaką długość będzie miła ta nieskończoność?

Myśli teraz jakby to było, gdyby siedział koło niej Luke. Pocieszałby ją, obejmował tym swoim ciepłym ramieniem. Jednak nie może zapomnieć tego, co jej zrobił. Gdzieś w głębi rozumie, że nic jej z nim nie łączy. Prócz przeszłości i może trudnego dzieciństwa. Ale to drugie łączy ją z wieloma ludźmi. Percy'm, Ann... Ale to pierwsze, należy tylko do nich.

Idzie dalej, biegnie. Dociera do jaskini. Wchodzi do niej. Pod ścianą zauważa pień. Siada. Zastanawia się, co robią jej przyjaciele. Ci żywi. Zamyka oczy i widzi ciemność. Nie może nad tym zapanować. Po prostu, nic nie widzi.

Nagle widzi przed sobą Ann. Tą samą Ann, którą zostawiła. Widzi, jak dziewczyna płacze. Sama też zaczyna płakać. Córka Ateny wstaje i idzie do lustra. Thalia rozpoznaje domek numer sześć. Annabeth opiera się dłońmi o komodę, która stoi pod zwierciadłem. Znowu popada w szloch. Po chwili Ann z lustra zaczyna się ruszać, jakby żyła swoim życiem. Wychodzi z lustra i podchodzi do miejsca, w którym powinna stać Thalia, jakby ją widziała. Powoli otwiera usta, w których nic nie ma. I krzyczy: „ To nic nie zmienia!”.

Teraz widzi Percy'ego. Chłopak stoi na pomoście. Ogląda swoje odbicie w wodzie. Nagle Percy z wody zaczyna unosić się do góry. Staje przed Thalią, tak blisko, że dziewczyna ma wrażenie, że czuje jego oddech. Odbicie zaczyna syczeć. W swojej głowie słyszy jego głos: „To niczego nie zmienia”.

Widzi Chejrona. Centaur ogląda swoje płyty CD. Jego twarz odbija się na gładkiej powierzchni przedmiotu. Nagle Chejron z płyty wychodzi i maszeruje prosto w stronę Thalii. Otwiera buzię i krzyczy: „To niczego nie zmienia!”.

Zaczyna jej się kręcić w głowie. Przez umysł przelatuje jej mnóstwo twarzy. Znanych i nieznanych. Każdy z nich mówi to samo: „To nic niczego nie zmienia”. Ale czego nie zmienia? Czuje, że w „realnym” świecie zaczyna się rzucać i krzyczeć. Nic nie może na to poradzić.

Jednak czym jest „realny” świat? Na pewno nie jest to świat, w którym ludzie wymyślają normy, niepotrzebne iluzje na temat rzeczy, o których nie mają pojęcia. To jednak czyni nas ludźmi. Nienawiść do własnej niewiedzy. To złe. Nawet bardzo.

Znowu czuje się jak podczas swojej śmierci. Obolała, bezbronna, nieświadoma. Po prostu śpiąca.

Ktoś potrząsa ją za ramiona. Otwiera oczy. To Luke. Obejmuje ją ramionami i mówi: „Już dobrze”, jak wtedy gdy pierwszy raz się spotkali. Pamięta ten dzień tak samo dobrze jak obietnice. Obietnice, której dotrzymała jakiś czas temu. W ten dzień, dzień ich spotkania, uciekała przed potworem. Już go zgubiła. Stanęłam za kontenerem. Nagle poczuła jak ktoś łapie ją w talii i zaciska rękę na ustach. Podniósł ją i zaniósł kawałek dalej. Potem postawił i powiedział: „obserwują cię”.
Wciąż pamięta dotyk jego ciepłej ręki na swoich ustach. Dotyk jego silnych ramion na swojej talii. Tak silnych, że aż za silnych. Niestety to już nigdy nie wróci. Teraz w jego oczach, pod warstwą dobroci i wielkoduszności, widzi tylko złote tęczówki Kronosa. I wyłącznie to.

Zaczyna się szarpać i uciekać. Jednak Luke jest szybszy. Dogania ją i łapie za przegub. Potem zmusza ją do skrzyżowania rąk i zaciska na nich swoje ręce. Thalia nie ma wyboru. Poddaje się mu.

Jednak Luke nie robi jej krzywdy. Głęboko wzdycha i siada na pieńku, sadzając sobie ją na kolanach. Patrzy jej głęboko w oczy. Nic nie mówi. Tak jak ona. Thalia nie wytrzymuje i ucieka z jaskini. Biegnie przed siebie. Boi się. Ale to tak już jest. Człowiek większość swoich emocji zastępuje strachem

Zaczyna brakować jej tchu, staje. Opiera się o drzewo. Znowu zamyka oczy. Tylko nic nie widzi. Widzi tylko pustkę. Czyli to co każdy z nas widzi po zamknięciu oczu.

Gdy je otwiera widzi, jak wszystkie rośliny wokół niej więdną. Wszystko, co zostało ze zgniłych kwitów, zbiera się w jedną masę. Po chwili przybiera formę liścia. Liścia, czyli rośliny. Roślina, symbol życia. Nie jajko, tylko liść.

Podnosi kawałek zieleń z ziemi i dostrzega napis:

To niczego nie zmienia”

Ale czego to nie zmienia? Śmierć wszystko zmienia. Nagle w miejscu, z którego podniosła liść, zaczęła się otwierać dziura. Ogromna, czarna dziura - Tartar.

Z dołu wydobywa się głos: „To niczego nie zmienia. To, że umarłaś, nie zmienia niczego. Nie zmienia faktu, że chcemy cię dopaść. Nie zmienia tego, że twoje życie będzie tylko pasmem zmartwień i niepowodzeń. Przez śmierć nie uciekniesz. Pamiętaj...”.

Thalia Grace - wojownik, który był skazany na walkę...

Tego już nikt nie zmieni...

Wie, czego to nie zmienia....


--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

I co o tym myślicie? Nie wiem, czy ktoś to czyta, ale jak nie napiszę, to się nigdy nie dowiem. :)